
Chyba lubię wyzwania, skoro wybrałam właśnie Nowy Jork do świętowania moich 40-tych urodzin. Lubię też ciszę i wytchnienie, a NYC wcale nie wydaje się takie być. Nowy Jork to miasto marzeń, które nigdy nie śpi. Czy rzeczywiście, nie da się tam złapać chwili oddechu?
Niech ten wpis przypomina mi o pięknej podróży w głąb siebie, w jednym z najbardziej wibracyjnych miejsc na świecie. Zapraszam i Ciebie do kawałka świata, który każdy z nas widział na filmach i do mojego subiektywnego doświadczania życia.
Zanim zabiorę Cię w sensualną podróż do miasta marzeń, zwrócę uwagę na jedną rzecz – wszak, to biznesowy blog. Gdybym działała tak, jak większość autopromocji w necie, krzyczałabym, że tę podróż sfinansował mój biznes. Dodałabym, że biznes jest jedyną słuszną drogą do wolności finansowej i spełniania marzeń. Nie działałam tak i wierzę, że każdy ma wybór. Zamożność i szeroko pojętą wolności można budować na wiele sposobów. Biznes jest jednym z nich. Gdy prosperuje, łatwiej o znajdowanie pieniędzy i realizację celów. Celem, który siedział od dawna w mojej głowie była ta podróż.
Za moment zabiorę Cię do Nowego Jorku moimi oczyma. Swoją drogą, ciekawe czy spodoba Ci się nietypowa perspektywa na to miejsce.
Zanim zaczniemy wspólną wędrówkę, chcę Ci coś powiedzieć. Życzę Ci odwagi do stawiania sobie ambitnych celów i do podejmowania decyzji o inwestowaniu w siebie. W tym – w biznes. Prawdą jest, że dzięki zapleczu jakie tworzy, potrafi odpłacić z nawiązką. Dodaje lekkości życiu, pomimo zaangażowania. Umożliwia spontaniczność, wpisaną przecież w wolność. Moja decyzja o podróży do NYC do takich należała i cieszę się, że poszłam za głosem serca. No właśnie…
Ten fragment napisałam jeszcze przed wylotem, żeby zderzyć oczekiwania z rzeczywistością. Po co lecę? – to pytanie zadałam sobie, gdy poczułam, że ma to być NYC i spontanicznie kupiłam bilety. Dlaczego akurat to miejsce? Mogłabym polecieć na Bali, które jest też na “bucket list”, albo do Amazonii, żeby odkryć siebie. Wybrałam miejsce, które kojarzy się ze zgiełkiem. Może to przekora? Lubię czasem iść pod prąd i dostrzegać głębię, tam gdzie powierzchownie jej nie ma.
Moja odpowiedź brzmiała jasno: “Po zatrzymanie się, po ciszę w samych sercu Manhattanu, po usłyszenie siebie w zgiełku tętniącego życiem miasta. Po oderwanie się od codzienności. Po obserwacje ludzi – z różnych klas i stron świata. Po oddech w Central Parku, który łączy niebo i ziemię.”
Hmm… przekora, jak nic!
Najbardziej fascynowała mnie myśl o Central Parku, w którym przypominasz sobie, że serce tego szalonego miasta jest zielone. Wyobrażałam sobie niedorzeczność, jaką czujesz. Bliskość natury, której jesteś częścią, a otoczona codziennością – drapaczami chmur, które patrzą z góry, ale nie mają do Ciebie dostępu. Marzyłam o niespiesznym huśtaniu się na jednym z doków z widokiem na znane mosty i o spacerze po Wall Street.
Wilczyca, która popełnia błędy, a jednocześnie kroczy własną ścieżką – wolności i niezależności. Pobyciu w miejscu, gdzie czujesz energię pieniądza i wdzięczność za to, że jesteś jednak szarakiem. Takim zwykłym-niezwykłym człowiekiem.
Poleciałam po emocje i różnorodność doświadczeń płynące z niepowtarzalnej atmosfery Wielkiego Jabłka.
Pytanie, które zadał mi każdy, kto był choć odrobinę ciekawy moich wrażeń. Oczywiście, że było super! Aby przybliżyć doświadczenia, podzielę je według zmysłów. Niech będzie sensualnie!
No bo jak inaczej można oddać wibracje tego miasta?
Miasto, które nigdy nie śpi.
Wystarczy otworzyć hotelowe okno na Manhattanie, aby poza klimatyzatorami usłyszeć nieustający uliczny ruch. Klaksony spieszących się aut, koguty ambulansu, szum metra i stukot pociągów. Przybiera to na sile, gdy tylko postawisz nogę na zewnątrz. Rankiem próbują się przez to przebić ptaki, może tylko dlatego je słyszałam, że mieszkałam przy Central Parku. Przecież to ich oaza. Z resztą, nie tylko ptaków. Może przede wszystkim oaza ludzi.
Wystarczy przekroczyć magiczną barierę zieleni, gdzie wokół zaczyna się trawa i wkraczasz do Tajemniczego Ogrodu. Jesteś w Central Parku. Jesteś w innym świecie. Dźwięki miasta zaczynają stanowić coraz cichsze tło dla truchtu biegaczy, rozmów przez iPody, komendy dla psiaków.
Ten park naprawdę zachwyca – różnorodnością.
Słowo klucz dla NYC – różnorodność na ulicach przekłada się na zieloną architekturę Central Parku.
Są miejsca, gdzie jest totalna cisza. Urzekła mnie dzikość The Ramble, gdzie wiosną przebywa więcej gatunków ptaków niż łącznie w pozostałych częściach Stanów Zjednoczonych. To w the Ramble spotkasz birdwatcherów z teleobiektywem, którzy wypatrują faunowej unikalności. Zaskakująca cisza w sercu tętniącego miasta mieszka właśnie tu!
Kilka kroków dalej i masz szansę usłyszeć siebie. Wystarczy zamknąć oczy przy wodospadzie, który koi zmysły i momentalnie przenosi w dziką puszczę. Stamtąd nie zobaczysz drapaczy chmur, ani zbyt wielu turystów. Możesz tam dotrzeć tylko na własnych nogach, więc wybór rowerowej przejażdżki parkiem ogranicza jego eksplorowanie. Jeśli wybierzesz dwunożność – tak jak ja – szykuj się na długą wędrówkę. Po Central Parku zrobiłam 20 kilometrów i jestem zauroczona każdym skrawkiem tego ogromnego parku.
Niesamowite doświadczenie!
A co dzieje się po zmroku na ulicach?
Dochodzi plejada przebojów i stylów muzycznych w rowerowych rikszach. W parkach i podziemiach metra muzycy pokazują swój kunszt. A jak masz szczęście, to i w wagonie zobaczysz występ. Od klasyki po bębnienie na wiadrach okraszony akrobacjami. Do tego, ekspresyjne wypowiedzi performerów, albo pokazujących „własne zdanie” ludzi.
Chcesz wytchnienia?
To wskakuj do baru, w którym zaserwują Ci rozpustę muzyczną – pianino, wokal, a może cały koncert jazzowy? To był jeden z celów mojej podróży, posłuchać dobrej muzyki na żywo. W Nowym Jorku o to naprawdę łatwo! Polecam szczególnie przedwojenny jazz club z 1937 roku, w którym co wieczór jest muzyka na żywo w cenie drinka – Live Jazz NYC | Arthur’s Tavern. Albo, akompaniament w najstarszym budynku na Manhattanie, gdzie Jerzy Waszyngton negocjował z Brytyjczykami podczas Rewolucji – Fraunces Tavern. Przy kolejnej okazji, odwiedziłabym Birdland Jazz Club.
Nowy Jork to artyści!
Wschodzące gwiazdy. Na dobre błyszczące jasno. Albo, te, które przetrwały w pamięci ludzkiej i sztuce. Choć galerie, muzea i wystawy nie grają muzyki, to jednak odciskają piętno na duszy. Niczym pianista naciskają odpowiednie klawisze, które pociągają za struny, zostawiając trwały ślad. Największe wrażenie wywarła na mnie Nowojorska Biblioteka Publiczna z ogromną czytelnią – tak dobrze znaną z filmów. Uwielbiam książki, więc nie dziwi mnie mój wybór. To miejsce, w którym zobaczysz Biblię Gutenberga i biurko Charlsa Dickensa. W MET Muzeum zachwyci Cię wystawa starożytna i pokaźna kolekcja obrazów Van Gogha.
Przeczytałam w książce “Od Manhatty do Ground Zero.”, że w powierzchownym zabieganiu miasta jest duża uważność i świadomość. Miesza się tu dosłownie wszystko. Dźwięki, zapachy i kolory. Przejdźmy zatem do zapachów, bo choć nie spodziewałam się, toNowy Jork naprawdę pachnie.
Nie jestem w stanie określić czym.
To regularnie zmieniająca się mieszanina składników. Podmuch gorącego powietrza z metra, wydobywający się z kraty, po której właśnie idziesz. To łuna dymu z okrągłych rur, którą widujesz na filmach. To naprawdę wygląda tak, jak na ekranie! Żółte taksówki wyłaniające się z kłębów pary. Do tego szczypta swądu foodtrakowego jedzenia i co jakiś czas marihuanowa chmurka, w którą nagle weszłaś. Okraszona bryzą morską, gdy zawieje wiatr, albo oczyszczającą wilgocią nowojorskiej mgły. Wcale nie tak rzadkiej wiosną.
Tak pachnie Manhattan Midtown.
A w innych częściach?
Chinatown to zapach jedzenia, z resztą bardzo smacznego. Little Italy to palona kawa. Słynna restauracja w Central Parku, the Boathouse kojarzy mi się z owocami morza. Tribeca i dzielnice willowe, w których kręcono Sex and The City, pachną kwiatami posadzonymi na skrawku ziemi. Meksykańskie bary, w tym pyszna Los Tacos no. 1 to kolendra. Nabrzeżne porty to zapach wody i ryb.
A skoro mowa o jedzeniu, a wiadomo, że smak i zapach uzupełniają się nierozerwalnie, to…
Wszystkim.
Jest tu po prostu wszystko! Aż 91 lokali w Nowym Jorku ma gwiazdki Michelin! Dla porównania, w całej Polsce chyba tylko trzy. Bary i restauracje zachęcają wizualnie, aby wejść i rozgościć się. A przy pożegnaniu kliknąć na tablecie 20% napiwek, który jest tu powszechny. I nagle okazuje się, że z podatkiem doszło 30% do rachunku.
Delektuj się amerykańskim śniadaniem na bazie jajek i ziemniaków, albo słodkimi pankejkami. W Westway Diner powitają Cię po amerykańsku kubkiem kawy i dużą porcja. Wersja bardziej elegancka to the Smith. Ostrygi zjesz na stacji Grand Central. Steki i burgery w Vanderbilt Market (mają wybornego ananasowego Cidera – jeśli lubisz takie piwo). Wyśmienitą chińszczyznę znajdziesz oczywiście w Chinatown, w Shanghai 21. Amerykańską pizzę w Joe’s, a przymiękkawe bułki w ulicznych hot- doggarniach. Podobnie, jak rogale zwane w NYC preclami. Warto skosztować charakterystycznego kremowego sernika na pokruszonych herbatnikach – NY cheesecake, który przypomina swojego brytyjskiego brata.
W tym “hustle and bustle” codzienności nowojorczyków jest jakaś niespieszność. Na śniadaniu gadają o interesach, jednocześnie delektując się filiżanką restauracyjnej kawy. Biegają i wylegują się na kocykach, gdy tylko mogą – o każdej porze dnia. Wieczorem spotkasz ich w barze na piwie. Niektórych dość późno. Czyżby o 20 kończyli pracę? Sądząc po ilości włączonych świateł w budynkach przez całą noc – chyba długo pracują. Choć, Polka z którą rozmawiałam na temat, zarzekała się, że dbałość o higienę pracy jest wysoka, a przerwa to święta rzecz. Na marginesie, bardzo ciekawe wizualnie są zestawienia – adidasy, garnitury pracowników z Financial District. Widać, że wygoda jest na pierwszym miejscu.
Gdzie dostrzeżesz zatrzymanie?
U pochłaniaczy książek w metrze. U obserwatorów przechodniów z parkowych ławek. U turystów zasłuchanych darmowym koncertem skrzypiec, albo interpretacją piosenek the Beatles przy Strawberry Field (Central Park). U graczy planszówek na skwerach z kilkunastoma drzewami. W brooklińskiej dzielnicy Dumbo podziwiając mosty i panoramę Manhattanu. Na promie Staten Island – gdy oddalasz się od Manhattanu, żeby przepłynąć obok Statuy Wolności i powrócić z powrotem “do miasta”. Na szczycie jednego ze 100 piętrowych wieżowców, gdy patrzysz na świat z góry, czasami jesteś dosłownie w chmurach.
Nawet w hałaśliwym Times Square, gdzie feeria doznań wizualnych płynących z billboardowych reklam na początku potrafi przytłoczyć. Wystarczy usiąść na zatłoczonych schodach i nagle okazuje się, że to co słyszysz, to cisza. Powstała ze zlepku ludzkich rozmów i szeptów.
Jakie to było odkrywcze doświadczenie audio-wizualne dla mnie!
Nie mogłabym pominąć kojącego widoku jaki przynosi woda. Spacer promenadą wzdłuż rzeki Hudson, ukwiecone Little Island, High Line walk z drewnianymi leżakami dla spacerowiczów. Ukryte dla lokalsów miejsca relaksu, z dala od turystycznych atrakcji, gdzie tylko co jakiś czas przelatuje helikopter nad głową przypominając, że to jednak Manhattan. A jak masz ochotę na spotkanie z oceanem, to godzina metrem poza Manhattan i jesteś na szerokich piaszczystych plażach z wielkimi muszlami i lodowatą wodą w okresie wiosennym.
Drapacze chmur. Ten pocztówkowy obraz Nowego Jorku nosi w sobie głębię. Pojawia się jakaś pokora, gdy zadzierasz głowę i nie widzisz końca budynku, pod którym przecież z pewnością siebie kroczysz, stabilnie stąpając po ziemi. Ten widok “potrząsa” człowiekiem przypominając, że jesteśmy malutcy w tym wielkim świecie, a jednak tyle możemy. Ciekawe zestawienie odczuć.
Skoro mowa o wieżowcach to nie sposób pominąć Empire State, który według mnie jest numerem jeden. Widać go z wielu miejsc i w swojej symbolice przypomina Pałac Kultury i Nauki w Warszawie.
A co do widoku na miasto z góry. Jest co najmniej kilka tarasów widokowych, które pozwalają spojrzeć na świat z tej drugiej perspektywy. Górujesz nad życiem, które gdzieś tam w tle rozgrywa się swoim tempem. W moim przypadku, wybrałam wejście o godz. 23:00 a jednak taras był pełen ludzi!. Nie wiem jakby to było “za dnia”. Ale do sedna. Choć jesteś w tłumie – to masz poczucie, że jesteś na tym szczycie sam. Kolejne, zaskakujące połączenie z samą sobą. To tu codziennie wyzwania przestają mieć znaczenie. Są tak małe, jak sylwetki ludzi, którzy jak małe kropeczki poruszają się po ulicach.
Ulotność życia dobrze widać przy spotkaniu z World Trade Centre Memorial. Wymowne. Pokazuje, jak niewielkie znaczenie mają wyzwania codzienności, którym przypisujemy z reguły zbyt wiele emocji i konsekwencji. To przemyślenie wręcz symbolicznie podkreślił deszcz, który akurat padał. Łączył się z potokiem wody wpływającej do ziemskiej otchłani w pomniku i wzmacniał znaczenie uważności na tu i teraz w życiu.
A teraz, przechodząc na brighter side of life, przytoczę przykład czegoś, co przynosiło i nadal przynosi wielu ogrom radości. Odwiedziłam budynek, który w serialu Friends grał kamienicę paczki ludzi, z którymi niejedna z nas dorastała. Nagle okazuje się, że możesz jej dotknąć, że to jest na wyciągnięcie ręki, a do tej pory znane Ci było tylko z ekranu.
Podobnie, jak plac Rockefeller Centre, na którym w zimie stoi ogromną choinka. Absolutnie urzekł mnie swoją atmosferą! Panuje tu jakiś niepisany spokój. Zdradzę sekret, że gdy wjedziesz na Top of the Rock to o każdej porze roku przywita Cię śnieg! To doświadczenie zostaje w pamięci.
W Nowym Jorku – wszystko jest możliwe. 🙂
Perspektyw, gdzie można było poczuć się jak “mała dziewczynka” w dużym mieście, która doskonale wie, czego chce, było wiele. Nie spodziewałam się tego! Myślę, że bardzo słusznie ustawiono na wprost New York Stock Exhange pomnik dziewczynki, która z zaufaniem do siebie i swoich marzeń zadziera głowę w stronę budynku. Ten symbol ma wiele znaczeń, w tym dla mnie dość osobiste.
Gdy tak stałam obok tej dziewczynki, pomyślałam o moich córkach, które zostały w domu, żebym mogła z mężem podoświadczać Nowego Jorku po dorosłemu, z dala od placów zabaw. Jakbym patrzyła na każdą z nich. Z przesłaniem – „Kochane dziewczyny, miejcie odwagę do marzeń, do mierzenia wysoko, do podejmowania prób. Czy ma to jakieś znaczenie, jak “nie wyjdzie”? Czas pokazuje, że niewielkie, bo nawet porażka wzbogaca tak bardzo, że warto próbować.
Pomyślałam też o mamie, która nauczyła mnie zarządzać budżetem. Dzięki temu ja zawsze mam pieniądze i mogłam spędzić 40tkę tak, jak mi to przyszło do głowy. Ależ to ważna kompetencja, w którą rodzić może wyposażyć dziecko!
Totalnie zabrało mnie tam, gdzie niewidzialne dla oczu. Wręcz, wryło się w moją duszę. Krąży w moim krwioobiegu. Broadway.
Nowy Jork jest pełen artystów i tego oczekiwałam. Ale to, co zaserwował mi musical Moulin Rouge – jest nie do zapomnienia. Zachwycający! Repertuar, wokal, gra aktorska, scenografia. Każdy element tego pokazu dopracowany do perfekcji. Wzruszający, zabawny, zaskakujący. Zapiera dech w piersiach.
Musical to jedna z moich ulubionych form teatralnych.
Długo wahałam się, czy wybrać osławione Chicago czy pójść na spektakl, o którym pisze się, że ma najlepszą scenografię na świecie. Było absolutnie warto wybrać właśnie Moulin Rouge! Jestem szczęśliwa, że mogłam zobaczyć go na oryginalnej scenie w Nowym Jorku. Nie wiem, czy kiedykolwiek zobaczę lepszy, albo przynajmniej porównywalnie dobry spektakl.
Zabieram to doświadczenie do serducha! Zostaje ze mną, jako jedno z najpiękniejszych w życiu.
Kończąc ten dość personalny fragment bloga, przytoczę życzenia od Agnieszki Kłus – cudownej kobiety, która sama jest inspiracją dla wielu, a napisała tak: “Życzę Ci, byś dalej budziła kobiety… Niech Nowy Jork przypomina Ci, że jesteś MOCĄ, której nie da się zignorować. A ta dekada? Niech będzie najbardziej spektakularną i artystyczną wersją Ciebie.”
Kurcze Aga, bardzo w punkt. Tak czuję! Czuję magię tej dekady i to wcale nie łupanie w plecach – jeszcze 😉 Magię cyfry 4. Widzę ją pełną mądrości, stabilizacji i odwagi. A wszystko bierze się z miłości do świata i zaufania do samej siebie.
Dziękuję mężowi za wspólną podróż. Dzieciom za nieustający zachwyt, że idą już spać, a na ekranie telefonu widzą słońce i rodziców w Central Parku albo nad oceanem. Urocze! Zdziwienie na każdej videorozmowie. Kocham! Bez Waszej Trójki, moje życie nie miałoby tak cudownego wymiaru.
Czy wrócę do NYC? Jeśli zaplanuję, to zimą i codziennie będę chodzić na inny spektakl na Broadway’u. 🙂
Aneta Biały
Proces Sales Flow – strategia i kompetencje
CEO Business Flow – mentoring biznesowy
Founder My Mamy Moc – inicjatywa dla ambitnych kobiet
Zapraszam do śledzenia moich wydarzeń na żywo w ramach inicjatywy dla ambitnych kobiet My Mamy Moc – Sales Summit – Sposób na dochodową sprzedaż oraz przedsiębiorczyń, które chcą zwiększać zysk – Wyzwanie dla przedsiębiorczyń – Sales Up. A jeśli potrzebujesz wsparcia mentalnego, aby wskoczyć na poziom sprzedaży high-ticket, skorzystaj z bezpłatnego procesu: Mindset – Sprzedaż Premium.
2 komentarze
Prawdziwy z Ciebie mistrz pióra – ogromna przyjemność czytać.Nieczęsto zdarza mi się wrócić do początku tekstu po przeczytaniu całości – tu wróciłem. To podejście do tematu było rzadko spotykane – i dobrze. Dobrze się czyta coś, co powstało z ciekawości, a nie z obowiązku. Czy planujesz kontynuację w podobnym tonie?
Dziękuję za komentarz. Myślę, że wiele moich tekstów jest osobistych, zatem odpowiedź brzmi – tak, planuję. Pozdrawiam.